Na tą płytę czekaliśmy od momentu jak tylko pierwszy singiel ujrzał światło dzienne.

Muszę wam się przyznać, że mam słabość do Durand Jones & The Indications z kilku powodów. Pierwszy z nich to logiczny, bo grają super muzę, a drugi to taki, że kiedy zwiedzałem Stany, to byłem na ich koncercie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że tego samego wieczora gwiazdą miał być Charles Bradley, który zmarł dosłownie kilka dni wcześniej. Z tego powodu nie miałem najlepszego humoru, ale wszystko zmieniło się po koncercie Duranda. To jak zagrali i jak oddali hołd swoją muzyką Charlesowi sprawiło, że do końca życia będę ich miłował.
Wróćmy jednak do pierwsze punktu, bo gdyby ich muzyka nie była świetna, to nie ważne co by tam robili na tej scenie, nie miało by to takiego efektu.
Całe szczęście tak nie jest :D
A pojawiająca się dzisiaj ich trzecia płyta Private Space, tylko to potwierdza. Z jednej strony jest to nadal Duran Jones & The Indications, których już dobrze poznaliśmy przez lata, a z drugiej ich brzmienie mocno się zmieniło i rozwinęło.
Na pierwszej płycie panowie weszli w brzmienia wręcz deep soul, pełne brudnych i szorstkich utworów, zaś na drugiej oddali się lirycznym i delikatnym dźwiękom wzbogaconym smyczkami. Na nowej płycie te dwa brzmienia się spotykają i idą dalej o dekadę do lat 80., gdzie królowały ciepłe brzmienia i rytmy disco. Smyczki nadal nadają całości romantycznego vibe’u, ale perkusista Aaron Frazier tym razem nadaje zdecydowanie bardziej taneczny rytm.
Jak sami mówią, płyta ta ma być promykiem nadziei po wyjściu z półtorarocznego dołka spowodowanego pandemią.
Sprawdźcie czy tak faktycznie jest ;)
Płyta ukazała się nakładem wydawnictwa Dead Oceans w kolaboracji z Colemine Records. Możecie ją złapać na CD, winylu i kasecie, no i oczywiście na streamingach.