Odszedł prawdziwie legendarny muzyk jazzowy Zbigniew Namysłowski.

Wczoraj wieczorem dotarła do nas bardzo smutna wiadomość. W wieku 82 lat zmarł jeden z największych polskich muzyków Zbigniew Namysłowski. Gigant Jazzu, jeden z jego czołowych twórców i propagatorów w Polsce. Saksofonista, kompozytor, pedagog.
Na przełomie lat 70. i 80., tak jak wielu ówczesnych jazzmanów zafascynował się brzmieniem funkowo-rockowym, szerzej znanym jako Fusion. W roku 1975 w kultowej serii Polish Jazz ukazał się jego album Kujaviak Goes Funky, który jak sam autor wspominał, nie miał z funkiem wiele wspólnego, ale chodziło o poszukiwanie nowych brzmień. Zmieniło się to, gdy właśnie na przełomie dekad Namysłowski wyjechał do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie swojego przyjaciela Michała Urbaniaka. Tam zderzył się ze współczesną muzyką jazzową, gdzie królowali tacy artyści jak Herbie Hancock czy Chick Corea. Ta fascynacja zaowocowała zespołem Air Condition, który saksofonista założył po powrocie do Polski.
To wszystko sprawiło, że w roku 2014, kiedy będąc młodym funkowym zapaleńcem, Qba rozpoczął studia na wydziale Kulturoznawstwa z pomysłem napisania pracy magisterskiej o funku w Polsce, Zbigniew Namysłowki był pierwszym artystą, do którego zgłosił się z prośba o wywiad.
- Napisałem najpierw do menedżerki pana Zbyszka, która okazała się również jego żoną. Gdy na mail nie otrzymałem odpowiedzi, postanowiłem zadzwonić. Okazało się, że mail owszem dotarł i został przeczytany, ale Namysłowski uznał, że on to z funkiem nie ma nic wspólnego, więc w zasadzie nie ma mi nic do opowiedzenia. Na szczęście jego żona przekazał mu telefon i po krótkiej rozmowie udało mi się go przekonać, że sam fakt iż tak uważa, już jest ciekawym tematem do mojej pracy. Spotkaliśmy się kilka dni później w nieistniejącym już klubie Solec 44 i rozmawialiśmy grubo ponad godzinę. Od razu przy uścisku ręki powiedział, że ma na imię Zbyszek, a nie żaden Pan.
Teraz po raz pierwszy pomyślałem, że podzielę się z wami tą rozmową, bo mimo iż moja praca nie jest warta szerszej publikacji, to zdecydowanie wywiady, które przeprowadziłem już tak!
Nie wspominając już o tym, że w takim razie jest to pierwszy w moim życiu poważny wywiad i tym bardziej jest dla mnie znaczącym wydarzeniem.
Dziękuje Zbyszku za tyle wspaniałej muzyki i inspiracji.
Warszawa, 8 maja 2014 roku.
Qba: Od kiedy zajmujesz się muzyką i czy to zawsze był jazz?
Zbigniew Namysłowski: Ojejku!
Zajmuje się od kiedy babcia mnie do szkoły muzycznej posłała. Miałem 6 lat kiedy poszedłem do przedszkola muzycznego tu w Warszawie, a potem w Krakowie do szkoły muzycznej. Ale o jazzie żadnym oczywiście wtedy nie miałem pojęcia i jazz się pojawił dopiero w liceum. I to też nie wiem czy to był jazz tak prawdę powiedziawszy.
Jakaś muzyka taneczna, którą graliśmy na przerwach, na cztery ręce na fortepianie. Zresztą było to zakazane, albo bardzo niemile widziane przez grono nauczycielskie. Tak mniej więcej to się zaczęło, że zaczęliśmy grywać sobie taką improwizowaną muzyczkę albo melodie taneczne.
Jak ta muzyka docierała do polski? Kiedy pierwszy raz usłyszałeś taką muzykę?
Na samym początku to jej nie słyszałem, gdy zaczynaliśmy coś grać.
Pierwsze zetknięcie żywe z muzyką stricte jazzową to było w 55 roku. Odbywał się w Warszawie Światowy Festiwal Młodzieży oczywiście komunistycznej i na ten zjazd przyleciało z całego świata dużo różnych studentów. Między innymi muzycy z ameryki. To było wydarzenie niesamowite i taki prawdziwy powiew zachodu. Chociaż nazywali się oni komunistami nie zachowywali się jak komunistyczna młodzież, wręcz inaczej (śmiech). Tańczyli i grali na ulicach, to było rewelacyjne.
Rok później dopiero odbył się festiwal jazzowy w Sopocie i to wydarzenie miało wielkie znaczenie dla jazzu i nie tylko dla jazzu.
Mógłbyś powiedzieć jak wyglądała scena muzyczna w latach siedemdziesiątych?
Siedemdziesiąte lata były dla jazzu bardzo przychylne. Bardzo wiele rzeczy się działo, a co ja wtedy grałem tego nie pamiętam. Musiałbym podzielić ten okres na różne etapy. Pierwszy był wtedy kiedy nagrywaliśmy w latach siedemdziesiątych Kujaviak Goes Funky.
75. rok.
Tak?
No proszę bardzo. To Winobranie było też w latach siedemdziesiątych. Ja wtedy grałem w kwartecie, potem w kwintecie, a potem znowu w kwartecie. Mieliśmy dużo tras koncertowych.
Muszę wrócić trochę do lat 60.
Na Jazz Jamboree 63 udało nam się zrobić fajny program z kwartetem i posypały się różne kontrakty zagraniczne, płytowe i koncertowe.
W latach 70. grałem w kwartecie muzykę bardziej osobistą. Przeważnie moje kompozycje. Wcześniej sięgnęliśmy do różnych standardów, a potem już wyłącznie moje kompozycje i tak już zostało do dzisiaj.
Mówi się o tym, że w latach 70. nastąpiło otwarcie na zachód. Ciekawi mnie na ile było to odczuwalne przez muzyków?
Na pewno było wyczuwalne. Wszyscy muzycy warszawscy (i nie tylko) należeli do Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Wtedy dyrektorem tego stowarzyszenia był Stanisław Cejrowski. Prezesów było dużo, zmieniali się ciągle, między innymi ja też byłem przez jaki czas. Ale dyrektor był jeden. Wpadł on na świetny pomysł założenia agencji koncertowej (czegoś takiego do tej pory nie ma). Agencja pracowała na rzecz muzyków. Każdy zespół miał przydzielonego kierownika (myśmy mieli kierowniczkę), którego zadaniem było organizowanie koncertów. Jak największej ilości, bo on też zarabiał na tym. Miał bodajże 10 procent czy nawet 15 od wynegocjowanej stawki. Choć przesadzam z tą wynegocjowaną stawką, bo wtedy nie negocjowało się, tylko były ustalone stawki przez ministerstwo. Nie było co gadać na ten temat, tylko trzeba było godzić się na takie jakie były ustalone odgórnie. W każdym bądź razie, tych koncertów było co niemiara. Graliśmy po całej Polsce i na festiwalach. Od prężności tego kierownika zależało czy mamy dużo koncertów, czy nie. O ile ja wiem, to tylko w Warszawie była taka agencja koncertowa, chociaż PSJ miało swoje filie w wielu miastach: Krakowie, we Wrocławiu, nie wiem czy w Poznaniu, ale na pewno na Wybrzeżu. W związku z tym trudno mi mówić o tym rynku, bo myśmy nie musieli się wcale starać o granie. Tylko było to organizowane przez człowieka ustawionego. Chyba to, że mieliśmy cały czas świetną publiczność i bardzo dużą, może świadczyć, że był dobry rynek.
W jaki sposób docierały do polski najnowsze trendy muzyczne?
Na początku to była wręcz tragedia. Jedynym źródłem, z którego można było usłyszeć jakąś muzyczkę, było radio Voice of America, w której to stacji był Willis Conover. Była to postać, której cała jazzowa polska słuchała. Jego audycja codzienna “Jazz Hours” była zawsze wieczorem, o dziesiątej lub jedenastej. Ja słuchałem tego codziennie.
Potem zaczęły pojawiać się powolutku jakieś płytki. Ale były bardzo ciężkie do zdobycia. Byli oczywiście koneserzy, którzy zbierali płyty i nie wiem z jakich źródeł je dostawali. My mogliśmy jedynie kupić sobie jakąś płytkę na zachodzie kiedy wyjeżdżaliśmy. A nawet na wschodzie, bo były takie wytwórnie w Rosji i Czechach. Jeszcze też w Niemczech w NRD, można było przegrania zachodnich płyt zdobyć. Przypadkowe zupełnie, bo oni też nie wiedzieli co przegrywać. Głównie jednak zaopatrywaliśmy się w płyty, mając szczęście, że udało nam się wyjechać na zachód, co było w tych czasach ewenementem zupełnym. Nam nie zabraniano tak bardzo jak osobom prywatnym, mieliśmy paszporty służbowe w Pagarcie i to nam pomagało wyjeżdżać. Jak tylko było jakieś zgłoszenie, że gdzieś chcieliby mieć zespół z Polski, wówczas Pagart, jako nasza agencja, nas tam wysyłał (pobierając za to oczywiście prowizję).
Potem zaczął się handel płytami. Byli tacy co prawie że sklepy mogli otwierać, bo mieli ich bardzo dużo.
Jak nam się płyta znudziła to też sprzedawaliśmy, albo wymienialiśmy na inną.
Chciałbym teraz przejść do tak zwanej popularnej muzyki afroamerykańskiej. Rhythm and blues, soul, funk. Jak było z docieralnością tej muzyki i czy była ona w Polsce popularna?
To nie był margines. W momencie jak się pojawił bigbit, bo to była rzeczywista polska odmiana muzyki rockowej, również powstał zespół Rhythm and Blues. To był zespół, który miał mało wspólnego z tym dzisiaj znanym r'n'b. Ta muzyka jednak zaczęła wypierać jazz z półek najpopularniejszych odmian muzyki. Kiedy taka muzyczka się pojawiła, muzycy zaczęli coraz to nowych rzeczy szukać. Oczywiście soul i wszystkie kierunki zaczęły do polski trafiać.
Wykonanie Polskie było bardzo ubogie, ale było jakieś. Trzeba wymienić Niemena, który był prekursorem soulowego śpiewania, które potem zaczęło przynosić owoce w postaci innych naśladowców. Dopiero od niego zaczęło się takie czarne śpiewanie.
Czy mógłbyś powiedzieć czym według Ciebie jest funk?
To jest przede wszystkich sposób grania sekcji rytmicznej. W funku można wyłonić dwie zasadnicze rytmiczne struktury. Jedna to bardzo mocno podswingowana, bardziej nawet niż jazzowy swing. O ile w jazzie beat jest na 2 i 4, to tam był na 1 i 3. Ten beat jest podswingowany triolowo. To jest sposób grania, który najbardziej przypadał do gustu jazzmanom, bo w naturze jazzu leżało swingowanie tego rodzaju.
Drugi, który się wziął już z rocka i boogie woogie, był bez tego podswingowania, ale to już taki rockowy rytm, stosowany w wielu kapelach. Także tutaj funk wiele się nie różnił.
Jeszcze bardzo charakterystyczne jest dla funku, to że muzycy funkowi grali cicho w przeciwieństwie do rockowców. Było to ciche granie, subtelne i z różnymi niuansikami, bardzo rytmiczne i dające możliwości dynamiczne. Ponieważ jak się zaczyna od cichego, to można wiele rzeczy wtedy zrobić, a jak się gra od samego początku głośno, to tych możliwości nie ma. Ta muzyka nas bardzo urzekła w Polsce.
Jeśli chodzi o mnie, to muszę wyjaśnić jak z tym tytułem Kujaviak Goes Funky jest, ponieważ taką płytę kiedyś nagrałem. Akurat funku tam w ogóle nie było, ten kujawiak nie ma nic wspólnego z żadnym funkiem. Chodziło o to, że kujawiak odchodzi w jakąś inną stronę. Padło na słowo funky.
Ja zapoznałem się z taką muzyką dopiero będąc w Stanach. Przez 2 lata tam mieszkałem w końcówce lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych. Bardzo dużo słuchałem tam radia. Było takie miejskie radio nowojorskie WRDR i to radio nadawało komercyjny jazz. Między innymi funk, różne jazzowe odmiany fusion, takie połączenie jazzu z rockiem. Wszystkie Chick Corea’e i Hancocki tam się w tym nurcie znalazły. Wtedy to było bardzo modne.
Druga stacja to była WBLS, która różniła się tym, że była tam czarna muzyka wyłącznie. Nie jazzowa, ale czarna bardzo pokrewna. Jak przyjechałem do Polski, to byłem naładowany tym strasznie i postanowiłem coś zrobić i założyłem zespół Air Condition, który w jakimś stopniu wykorzystywał fusion i taką funkową muzykę. Wtedy to była jeszcze nowość w Polsce. Ciężko było znaleźć perkusistę grającego dobrze. Mieliśmy początki bardzo skomplikowane. Był dobry stylowy muzyk, ale ciężko go było czegoś nauczyć. Ja traciłem cierpliwość i Włodek Semdecki podjął się tego i uczył ich jak grać. O graniu aranży, które były bardzo istotne w tej muzyce, prawie że nie było mowy. Było bardzo skomplikowane nauczyć amatorów grania tych rzeczy. W miarę upływu czasu zaczęli się pojawiać coraz lepsi muzycy, którzy to wyczuwali lepiej.

Czy funk jest muzyką tylko afroamerykańską?
Z pewnością tak było, ale przestało być. Nie ma żadnych granic między rasami, które by wskazywały, że jedni potrafią coś robić, a drudzy nie. Oczywiście początki, które się wzięły jeszcze z gospel songs były grane i śpiewane wyłącznie przez czarnych. To była ich muzyka i stąd wiele rytmów przeniknęło oraz sposób śpiewania, co później rzutowało na muzykę popową. Tu trzeba przyznać, że to wszystko był czarny wymysł, Afroamerykanów, którzy stworzyli bluesa, soul i gospel. Dixieland, który też wtedy powstał, został stworzony przez czarnych, ale przejęty całkowicie przez białych, którzy bardzo rozwinęli ten styl. Dixie nowoorleański był bardzo prymitywny, grany przez czarnych na różnych paradach w Nowym Orleanie. W porównaniu z tym co potem zaczęli grać biali, to była bardzo prymitywna muzyka. Ale trzeba im oddać co stworzyli.
Czy można w ogóle mówić o funku w Polsce w latach 70.?
Nie pamiętam, żeby tam był funk. Był jazz-rock niewątpliwie, ale żeby ten specyficzny rytm funkowy był stosowany wtedy, nie przypominam sobie.
Kiedy już pojawiły się pierwsze funkowe projekty w Polsce, to jak określiłbyś brzmienie funku w Polsce?
Musi się różnić od amerykańskiego, ponieważ Polscy muzycy funkowi zaczęli pisać te melodie i przeważnie są to kompozycje zrobione przez Polaków. Automatycznie muszą się czymś różnić od tamtych. Już nie wspomnę o tym, że czasami pojawiają się specyficzne polskie melodie. Można stosować funkowy podkład rytmiczny nawet do ludowych melodii, co mnie się zdarzyło wiele razy. Pewnie, że może istnieć polski funk, tak samo jak może istnieć polski jazz. Jak polski muzyk tworzy jazz to znaczy że to jest polski jazz.
No właśnie czy powinno się mówić o Polskim Jazzie czy o jazzie w Polsce?
Jest moim zdaniem to i to. Że w Polsce jest jazz to niewątpliwe. Wielu muzyków, którzy uczą się w szkołach i to wyższych, przeważnie odtwarza jazz amerykański. Tego się uczą i tego od nich wymagają nauczyciele, żeby grali poprawnie. Granie poprawne jazzu, to granie jazzu amerykańskiego. Ale dopiero jak znajdzie się jakąś indywidualność wśród tych muzyków, która potrafi wyjść z tego na zewnątrz i dodać do tego albo troszeczkę swojego JA, albo polskiego elementu wtedy ten jazz staje się polskim jazzem, a nie amerykańskim. Jeszcze jak się uda ten jazz wyeksportować gdzieś, to o tym jazzie polskim się mówi. Tak rzeczywiście przez jakiś czas było, gdzie mówiono o polskim jazzie jako o ewenemencie, kierunku który powstał.
Przejdźmy teraz do płyty Kujawiak Goes Funky. Czy mógłbyś opowiedzieć historię powstawania tego nagrania?
Dostałem propozycję nagrania w Szwecji płyty ze szwedzkimi muzykami. Również zaproszony został gość ze Stanów Zjednoczonych, Tony Wiliams. Wtedy muzyk znany z tego, że grał z Davisem. Bardzo znana i szacowna postać. To nagranie organizował Włodek Gulgowski, to jest muzyk, z którym kiedyś grałem w pierwszym moim kwartecie, z którym nagraliśmy płytę w Anglii pt. Lola. Podzieliliśmy się kompozycjami, on zrobił cztery i ja cztery. Kursował wtedy autobus Warszawa-Sztokholm i ta podróż trwała dosyć długo. W tym czasie robiłem sobie notatki na papierze nutowym i ten utwór tak prawie że już zrobiłem. Jak zaczęliśmy próby, to zaczęło mi się to wszystko sklejać do kupy, (ale jeszcze nie tak konkretnie jak potem). Nagraliśmy ten utwór w Szwecji. Płyta się nazywała Pop Workshop. To był wymysł Gulgowskiego, by nazywać to pop, bo uważał że wtedy lepiej się sprzeda, niż jak będzie jazz workshop. Głupi to był pomysł, ale tak zostało.
To była pierwsza wersja tego utworu, bardzo porwana. Były niespójne rytmy. Tony Wiliams miał kłopoty, bo to jest na 15/8, a to nie jest metrum, które by jazzmani kochali. On był rasowym jazzmanem grającym właściwie tylko na 4/4. Jakoś sobie z tym poradził, stworzył nawet bardzo ciekawą kombinację, bo grał to na 5/4, czyli to się też mieściło razem, ale w zupełnie innych miejscach akcenty się pojawiały.
Natomiast potem jak już okrzepł trochę ten utwór, postanowiłem nagrać to w Polsce dla Polskich Nagrań. Zrobiłem z tego suitę, która zachowała ciągłość rytmiczną przez cały utwór, tylko zmieniały się charaktery rytmów. Najbardziej zbliżona do funku była ostatnia część Appenzeller’s Dance. Nazwa zupełnie przypadkowa i dobrze by było jakby się nikt nie sugerował tym, że Appenzeller to jest miejscowość w Szwajcarii i mieszkają tam zupełnie normalni ludzie. Po prostu to fajnie brzmiało Appenzeller’s Dance. Ta część również była na 15/8 i może z rytmem nie do końca funkowym, ale rockującym. To nie był na pewno klasyczny funk, tylko tyle, że to była urytmizowana inaczej muzyka niż jazz. Odchodziłem od jazzu w kierunku jakiejś rytmicznej muzyki. Jeszcze funku wtedy nie znałem i nikt chyba nie znał.

Czy patrząc z perspektywy czasu na to co się działo w polskiej muzyce, byłbyś w stanie wymienić ludzi którzy byli najbardziej funky.
Krzysiek Ścierański. Do tej pory gra tak i tylko tak i inaczej nie umie.
Ostatnie pytanie. Czy dzisiaj postrzegasz funk inaczej niż kiedyś?
Muszę powiedzieć, że ponieważ funk jest bardzo bliski jazzowi, nie ma żadnych problemów żeby grać jazz z sekcją rytmiczną, która gra funk i która zawsze potrafi się przestawić. W niektórych fragmentach gra jazz, a w niektórych funk.
Graliśmy parę dni temu w klubie Szósta Po Południu, to jest miejsce na Szpitalnej, gdzie mamy nadzieje odrodzi się tradycja jazz klubów, po porażce jaką odnieśliśmy w Tygmoncie. Był tam jam session we wtorek i na ten jam przyszedł nikomu nieznany czarny muzykant. Myśmy grali standardy, a jego wciągnęli za bębny i okazało się, że nie gra jazzu tylko funk. No to dawaj! Świetnie się grało, on grał po prostu tak jak gra, nie naginał się do grania jazzu i to wszystko razem świetnie szło.
Także istnieje nadal możliwość grania tego i mieszania. Jazz wchłonął tak wiele rzeczy i wiele elementów z różnych rodzajów muzyki, że m.in. funk na stałe istnieje w jazzie. I jazz w funku.